Kiedy zaczynałam pisać i czytałam potem swoje teksty, byłam święcie przekonana, że:
A) to, co napisałam to totalne dno, a ja jestem beztalenciem
Lub alternatywnie, że:
B) to, napisałam jest absolutnie wybitne, a ja jestem najlepszą rzeczą, która przydarzyła się literaturze od czasu Michela Fabera.
Nie było nic pomiędzy. Żadne tam „tu spoko, a tu mogłabym popracować”, żadne „całkiem nieźle jak na początkującego”. Nie. Jestem genialna albo jestem do bani. Czarne albo białe. Nie ma „spoko”.
Mit o wybrańcu
Chciałabym wierzyć, że te skrajne oceny wynikają z jakiejś mojej neurotyczności, ale mam takie przeczucie, że bardzo wiele z nas patrzy na swoją twórczość właśnie tak. I myślę też, że ogromną rolę gra tu społeczeństwo, które sztukę – a zwłaszcza na literaturę – postrzega w jakichś chorych, odrealnionych kategoriach. Ciągnie się za nami jak smród za wojskiem romantyczny mit poety jako wieszcza i wybrańca, który dotknięty palcem Boga, nie zniża się do takich przyziemnych spraw jak rzemiosło czy praca nad stylem. Po prostu ma talent. A inni go nie mają. Nie ma tu miejsca na realistyczną ocenę swoich umiejętności, wskazanie mocnych i słabych stron czy pracę nad sobą.
W rezultacie ludzie często dziwią się, kiedy mówię im, że uczę pisania, bo są przekonani że pisania nie można się nauczyć. Albo wieszcz, palec Boga i te sprawy albo żałość i grafomania. To myślenie wgryza się nam w mózg i rzutuje na wszystko co, robimy. Często przeszkadza nam w tym, żeby w ogóle zacząć pisać (bo my nie wieszcze). A kiedy już pozwolimy sobie coś stworzyć, to potem obsesyjnie sprawdzamy, czy naszym tekstem zdaliśmy test na „pisarza” i czy mamy ten mityczny „talent” czy nie. Co uniemożliwia właściwie jakąkolwiek trzeźwą, realistyczną ocenę, bo większość twórczości trudno zamknąć w jednej z dwóch prostych szufladek – „dobre” albo „niedobre”.
Mit kontra rzeczywistość
Mit „pomazańca lub grafomana” najłatwiej zweryfikować przyglądając rynkowi książki. Jeśli wejdziemy do dowolnej księgarni to na półkach znajdziemy kilka książek wybitnych, kilka książek marnych i sporo książek po prostu sprawnie napisanych – bez jakichś formalnych fajerwerków, ale i bez większych potknięć. Zauważymy też, że różni pisarze mają problemy z różnymi rzeczami. Są tacy, którzy świetnie konstruują bohaterów, ale fabuła im się trochę rozjeżdża. Inni mają problemy z dialogami, ale za to piszą doskonałe opisy. I wreszcie, śledząc karierę różnych pisarzy, możemy łatwo zauważyć, jak doskonalą swój warsztat. Porównajcie sobie dialogi i ekspozycję w „Elantris” – debiucie powieściowym Brandona Sandersona – i w jego nowszych książkach. Albo debiut Twardocha z „Królem”. Boży pomazańcy i beztalencia stanowią naprawdę margines. Większość osób tak naprawdę jest gdzieś pomiędzy na tej skali. I każdy z nas ciężką pracą może przesunąć się bliżej geniuszu.
Wykształcić w sobie zdrowe podejście
Od pewnego czasu pracuję nad tym, aby walczyć z zero-jedynkowym podejściem do pisania. Patrzenie na swoją twórczość w czarno-białych kategoriach jest nie tylko błędne, ale też uniemożliwia jakikolwiek rozwój. No bo z beztalenciem nic się nie da już zrobić, a geniuszu się nie poprawia. Można jedynie pławić się w samouwielbieniu albo taplać w poczuciu skrajnej beznadziei. Natomiast poczucie, że tak naprawdę jesteśmy ok, ale zawsze możemy pracować nad swoim warsztatem powoduje, zmieniamy się i wzrastamy. Czujemy dumę z naszych postępów i widzimy, gdzie możemy pójść dalej. Bycie pomiędzy jest spoko. Bycie spoko jest spoko.
2 Comments
Ania Autentyczny Copywriting
O synchroniczności! Właśnie ten tekst potrzebowałam przeczytać. I właśnie TERAZ 🙂
A weszłam na stronę zwabiona zupełnie innym tekstem!
Dziękuję 🙂
Marta Marecka
Super! Bardzo się cieszę! I dziękuję za komentarz 🙂