Skip to content Skip to sidebar Skip to footer

Czego nie mówią nam na kursach pisania akademickiego

Często słyszę od ludzi, że pisanie akademickie i kreatywne to dwa zupełnie różne światy. Nie zgadzam się z tym. Udział w warsztatach pisania kreatywnego ogromnie pomógł mi pisać akademicko i dał mi wiedzę, której nigdy nie zdobyłabym na tradycyjnych kursach pisania akademickiego. Bo wielu akademików – w tym tych, którzy prowadzą kursy pisania – ignoruje fakt, że tworzenie artykułu naukowego jest procesem twórczym, a każdy proces twórczy jest trudny i wymaga pracy nad sobą nawet bardziej niż pracy nad tekstem. Nauczyciele pisania akademickiego nie mówią o blokadzie twórczej, prokrastynacji i procesie kreatywnym. Wszyscy udają, że akademicy są zawsze rozsądni, super produktywni i totalnie nie prokrastynują swoich tekstów naukowych.

Tymczasem wszyscy jesteśmy ludźmi. Naukowców dotyczą problemy i lęki wszystkich innych osób, które pracują kreatywnie. W tej serii wpisów chciałam więc o tym napisać i wymienić kilka rzeczy, które są oczywiste dla doświadczonych pisarzy kreatywnych, ale o których nie dowiecie się na kursach pisania akademickiego. Seria będzie się składała z trzech wpisów.

Zacznę od czegoś, co właściwie mogłoby stanowić podsumowanie całej mojej filozofii pisania:

Kluczem do sukcesu w pisaniu jest dobrze ustawiony proces pisarski.

Możemy przeczytać milion pięćset podręczników stylu i znać teorię tego, jak się pisze teksty naukowe, ale całą tę wiedzę możemy sobie o kant stołu potrzaskać, jeśli nie piszemy regularnie. U wielu pisarzy akademickich problemem nie jest wiedza o technice pisania, ale proces pisania. Ludzie może i wiedzą, jak w teorii powinno wyglądać zdanie tematyczne i jaka powinna być struktura tekstu. Ale nie piszą, bo nie wiedzą, jak się do tego zabrać i są przytłoczeni. I to pod wieloma względami jest dużo gorszy problem. Ponieważ technika przyjdzie, jeśli będziemy odpowiednio dużo pisać i dostawać konstruktywny feedback. Ale jeśli nic nie piszemy, to nie pomoże nam cała technika świata. Nie da się dobrze pisać, jeśli nie pisze się dużo, tak samo jak nie da się dobrze pływać, jeśli nigdy nie wchodzi się do wody, a tylko czyta “podręcznik pływaka”.

Co prowadzi nas do kolejnego punktu:

Zamiast skupiać się na tym, żeby pisać dobrze, lepiej skupić się na tym, żeby pisać dużo, szybko i regularnie – a potem wycinać i edytować

Tak właśnie. Dobrze przeczytaliście. Radzę Wam, żebyście szli w ilość, nie w jakość. Nie mam tu na myśli publikowania wszystkiego, co ślina na język przeniesie. Mam tu na myśli produkowanie pierwszych wersji tekstu szybko i bez zbędnego certolenia się. Więcej pisałam, o tym tutaj. Wiele osób ślęczy nad pierwszymi wersjami swoich artykułów naukowych, jakby to była conajmniej poezja lingwistyczna. Szlifują składnię. Pocą się nad rzeczownikami. Oczywiście, jeśli ten proces dla nich działa i są w tym produktywni, to super. Ale dla wielu osób nie działa. I w większości przypadków absolutnie nie ma sensu. Znaczna ilość artykułów przechodzi przez minimum kilkanaście edycji, w których wszystkie te piękne rzeczowniki szlag trafia.

Poza tym te wypocone, wymuskane artykuły często mają w sobie pewną sztywność – ciężko się je czyta, bo czuć, jak bardzo autor się męczy. Pisanie pierwszych wersji tekstu jest dla mnie trochę jak jazda na rowerze. Kiedy ufam intuicji i jadę szybko, to jazda jest stabilna i bezpieczna. Ale kiedy tylko zwalniam i zaczynam zastanawiać się, jak tam z tymi nogami na pedałach, to zaraz wjeżdżam w najbliższe drzewo.

Dlatego jeśli cierpicie przeokrutnie ściuboląc pierwsze wersje, to odpuście sobie, serio. Głównym celem przy pisaniu pierwszej wersji tekstu jest naszkicowanie pomysłu i wylanie słów na papier. Im szybciej to się zrobi, tym lepiej. Jak już kiedyś pisałam, fatalny tekst da się wyedytować. Ale nie da się wyedytować pustej kartki.

Ta strategia zdejmuje nam z barków ten ogromny ciężar, że trzeba napisać genialny tekst. Naprawdę nie trzeba. Sprawia też, że produkujemy kolejne wersje artykułu szybciej i przyjemniej, a cały proces tworzenia tekstów znacznie przyspiesza. Ale co najważniejsze – ta strategia robi z ludzi lepszych pisarzy. Nie ma siły – kto pisze codziennie i dostaje regularny feedback, z którego korzysta, musi stać się dobry. Oczywiście na początku nauki pisania pierwsze wersje tekstu są słabe i większość pracy wykonuje się w edycji. Ale jeśli zmusimy się do regularnej praktyki, to odkryjemy, że po jakimś czasie już na etapie pierwszych wersji piszemy lepiej. A co więcej, te dobre pierwsze wersje produkujemy znacznie szybciej niż przeciętny pisarz akademicki.

Nie należy przywiązywać się do swoich tekstów – najlepszym narzędziem pisarskim jest kosz na śmieci.

To kolejny powód, dlaczego cyzelowanie pierwszej wersji artykułu jest moim zdaniem bez sensu. W pisaniu ważna jest gotowość wyrzucenia tekstu do śmieci, jeśli ten tekst nie działa. A jest duże prawdopodobieństwo, że w pierwszej wersji nie będzie działał i trzeba będzie go przepisać na nowo. Przywiązywanie się do tego, co napisaliśmy, bo przecież tyle się napracowaliśmy, tak bardzo wygłaskaliśmy te nasze rzeczowniki, nie przynosi nam nic prócz frustracji.

To jest chyba najtrudniejszy aspekt pisania. Kiedy pracujemy nad czymś dłuższy czas, to bardzo trudno jest nam wyciąć fragmenty własnego tekstu. Dlatego właśnie tak ważna jest współpraca z innymi ludźmi, którzy powiedzą nam, co jest do kitu i co trzeba wyciąć. Tych ludzi trzeba się trzymać i ich słuchać. Taka osoba nie tylko pomoże naszym artykułom, ale pomoże nam też stać się lepszymi pisarzami.

I to tyle na dzisiaj. W kolejnym wpisie będę opowiadać o strachu, oporze i prokrastynacji.

Leave a comment

0.0/5

0