Skip to content Skip to sidebar Skip to footer

Jak wykorzystać porażki

W zeszłym tygodniu odrzucono mi opowiadanie, które wysłałam na konkurs. To jedno z wielu opowiadań (i wielu, wielu tekstów tak ogólnie w życiu), które ktoś mi kiedyś uwalił. Odmowy nie są miłe. Z mojego doświadczenia wynika jednak, że są nieuniknione, jeśli pisze się cokolwiek i chce się to publikować. To dotyczy wszelkiego rodzaju tekstów – opowiadań, tekstów naukowych, powieści. W sytuacji, kiedy ktoś nam mówi, że dziękujemy najserdeczniej, ale nie chcemy pani tekstów, może spróbuje pani szczęścia w gastronomii, można przybrać bardzo różne postawy. Można uznać, że się nie znają chuje, tu się rodzi młoda proza polska, jeszcze pożałują, jak zostanę drugą J.K. Rowling i będą się bić o dodruki. Można się załamać, usiąść w kącie i zawodzić przeciągle, że to koniec marzeń, koniec pisania, wszystkiego koniec. Można przestać pisać. Można przestać wysyłać. Można też spróbować wycisnąć, ile się da z kijowej, jakby nie było, sytuacji.

Wykorzystywania porażek dla własnej korzyści nauczyła mnie kariera naukowa.

Dla naukowca odmowy, nieustanna krytyka i wyrzucanie gotowych projektów do kosza to chleb powszedni. Np.  Narodowe Centrum Nauki – główna instytucja finansująca badania w Polsce – odrzuca 70-80% wniosków o grant. Oznacza to, że jak chce się dostać kasę na badania, to trzeba średnio napisać pięć wniosków. Może jeden się dostanie. W takiej sytuacji człowiek albo się załamuje i przestaje próbować, albo się przystosowuje. Przy piątej odmowie można się uodpornić i zaczyna patrzeć na pozytywy. Negatywny feedback wskazuje nam słabe strony i pomaga być lepszymi.

Odrzucenie generuje wkurw, który można wykorzystać jako motywację do dalszej pracy.

Niestety nie doszłam do etapu, na którym porażki spływają na mnie jak po kaczce. Z dużym zaangażowaniem oddaję się fantazjom o recenzentach, co się biją o dodruki. Nieobce jest mi też przeciągłe zawodzenie. Ale kiedy emocje już opadną, należy sobie postawić zasadnicze pytanie – co z tym zrobię? Przestanę pisać? To sensowne wyjście, jeśli komuś nie zależy na tworzeniu do szuflady, a nie chce mu się użerać z odmowami. Ale dla mnie to nie jest opcja. Nie było dla mnie opcją zrezygnowanie z kariery akademickiej i nie jest dla mnie opcją zrezygnowanie z pisania kreatywnego. Więc w jednym i drugim przypadku, po początkowej depresze zaczynam działać. Czytam komentarze recenzenckie (jeśli są) i analizuję je na chłodno – które sensowne, które z dupy, które zgodne z tym, co przedtem sugerowali mi współautorzy czy beta-readerzy. Patrzę w tekst i analizuję, jak mogę go poprawić. Wysyłam go do znajomych z prośbą o krytyczny feedback. Proszę o opinię specjalistów. Zapisuję się na kursy, warsztaty, czytam kolejny podręcznik pisania. Uwzględniam całą zdobytą wiedzę w kolejnych tekstach. Pewności, że nas ktoś opublikuje, nie ma nigdy. Ale pewne jest, że możemy stawać się coraz lepsi.

Nie wiem, czy odporność na porażki jest gwarancją sukcesu, ale myślę, że zdecydowanie go uprawdopodabnia. Kiedy dużo się pisze, ciągle szlifuje warsztat i wysyła mnóstwo tekstów w różne miejsca, to prawdopodobieństwo, że coś ruszy z miejsca, znacząco wzrasta. Kiedy widzimy ludzi o wielkich dokonaniach, z wachlarzem prestiżowych publikacji, wydaje nam się, że po prostu mają szczęście, że po prostu są bardziej utalentowani niż reszta świata. Może tak jest. A może po prostu mają na koncie nieproporcjonalnie więcej porażek i umieli je wykorzystać. Ja znacznie bardziej wierzę w upierdliwość niż w talent. Znam bardzo dużo utalentowanych ludzi, którzy osiągnęli w życiu niewiele. Jako nauczycielka akademicka notorycznie spotykałam się z wybitnie uzdolnionymi uczniami, którzy ciągnęli się w ogonie klasy, bo nie mieli w sobie wytrwałości i nie umieli wykorzystać krytycznego feedbacku do tego, żeby się motywować do dalszej pracy. To mega smutne patrzeć, jak ktoś marnuje swój potencjał, bo nie umie wziąć dupy w troki. Nie chcę być taką osobą.

Dlatego akceptuję konieczność porażek i staram się mieć z nich jak najwięcej pożytku. Jest mi smutno i jestem wkurzona, ale zabieram się do pracy. Bo skoro już przydarzył mi się ten niemiły, acz nieunikniony afront, to przynajmniej mogę go wykorzystać do własnych celów. Do tego, żeby pisać dalej i pisać lepiej.

Leave a comment

0.0/5

0