Wczoraj skończyła się fantastyczna inicjatywa, pod tytułem National Novel Writing Month, w której uczestnicy podejmują się napisać powieść na 50 000 słów w 30 dni (od 1 do 30 listopada). Z pewnym niepokojem podchodziłam to tego wyzwania. Zastanawiałam się, czy biorąc w nim udział, nie dokładam sobie kolejnego bezsensownego obowiązku na talerzyk. I nie da się ukryć, że po czterech tygodnia wstawania godzinę wcześniej, żeby wyrobić się z pisaniem i tłuczenia 1600 słów dziennie, jestem strasznie zmęczona. Mimo to uważam, że wzięcie udziału w tym przedsięwzięciu było jednym z najwspanialszych i najbardziej satysfakcjonujących doświadczeń tego roku. Nanowrimo jest kontrowersyjnym wydarzeniem. Ostatnio czytałam kilka artykułów, które biadolą nad wysypem kiepskich manuskryptów po zakończeniu listopada. Wielu pisarzy uważa całą tę inicjatywę za bzdurę. Nie zgadzam się z nimi. Poniżej wymieniam kilka powodów, dla których, moim zdaniem, warto było wziąć udział w Nanowrimo:
Zrobiłam coś dla siebie.
Nikt nie ma problemów z ludźmi, którzy tłuką nadgodziny w pracy albo zapisują się na dodatkowe kursy i studia podyplomowe, które mają im pomóc w rozwoju kariery. To normalne, że poświęcasz swój czas wolny dla PRACY. Takiej społecznie akceptowanej pracy. Nie jest natomiast ani normalne ani akceptowalne społecznie poświęcać czas i wysiłek dla siebie. Dla czegoś, co daje Ci satysfakcję, chociaż nie daje pieniędzy. Tymczasem praca nie jest jedynym celem życia. Jest zupełnie ok robić coś, co daje nam radość, nawet jeśli nie przekłada się to na wyższe zarobki i nawet jeśli nie skorzysta na tym nikt oprócz nas. Satysfakcja, którą odczuwam po napisaniu książki to zupełnie inny rodzaj satysfakcji niż ten, który odczuwam po dobrze wykonanym projekcie w pracy. Jestem szczęśliwa, że pozwoliłam sobie na to.
Pokazałam sobie, że mogę.
Nigdy nie pisałam powieści i de facto nie umiem pisać powieści. A jednak w 30 dni udało mi się stworzyć pełnowymiarową historię z sensownie zarysowaną fabułą, postaciami, początkiem, środkiem i końcem. Powiedzmy sobie szczerze, nie jest to Margaret Atwood. Ale jest to książka – moja książka. Świadomość, że udało mi się ją napisać, daje niesamowite poczucie mocy.
Opowiedziałam swoją historię.
Jednym z najfajniejszych ćwiczeń pisarskich, które zrobiłam przed wzięciem udziału w Nano było zrobienie sobie Wielkiej Listy ulubionych motywów. Ćwiczenie to znajduje się w książce “No plot, no problem” Chrisa Baty’ego – nieoficjalnym podręczniku Nano. Polega ono na tym, że bierzesz kartkę papieru i wypisujesz na niej wszystkie rzeczy, które lubisz w książkach. To mogą być mówiące zwierzęta, sceny seksu w samolocie, dowcipni bohaterowie albo dialogi pisane wierszem – to Twoja osobista lista, nie musisz się z niej nikomu tłumaczyć. Następnie na drugiej kartce wymieniasz te rzeczy, których nie lubisz w książkach. Te dwie listy są Twoim przewodnikiem w czasie Nano. Swoją powieść piszesz tak, aby zawierała jak najwięcej motywów z pierwszej listy i jak najmniej motywów z drugiej listy. W rezultacie tworzysz historię, która sam(a) chciał(a)byś przeczytać. Twoją historię. Denerwują Cię bierne postacie kobiece ratowane przez męskich bohaterów? W Twojej książce główna bohaterka może zajmować się zawodowo ratowaniem z opałów mężczyzn. Uważasz, że światu potrzeba więcej powieści akcji, w których głównymi bohaterami są strzelające laserami z oczu koty? Oto Twoja szansa. Marzysz o przeczytaniu Urban Fantasy w stylu Gaimana osadzonej w Twoim mieście? Bierzesz i piszesz. Nie ma nic wspanialszego niż poczucie mocy, które towarzyszy opisywaniu Twojej historii. Tak, jak Ty ją widzisz. Tak jak Ty chcesz.
Pisanie jest terapią.
Niezależnie, czy napiszesz książkę o inwazji kosmitów na Wrocław czy thriller polityczny z niedźwiedziami w roli głównej, Twoja książka jest o Tobie. Ktoś powiedział kiedyś, że każdy z nas ma tylko jedną historię do opowiedzenia. Swoją historię. Nawet jeśli nie chcesz i nie planujesz pisać autobiografii, emocje Twoich bohaterów będą tak naprawdę Twoimi emocjami. Strach głównej bohaterki będzie odbiciem Twojego strachu. W ten sposób pisanie staje się terapią. Przelewasz na papier to, co siedzi w Tobie.
Nano pomaga walczyć z perfekcjonizmem.
Mam problem z perfekcjonizmem, więc zależało mi na tym, żeby napisać idealną książkę. Problem polega na tym, że nie miałam na to czasu. Miałam miesiąc. 30 dni na wyciśnięcie z siebie 50 000 słów. A nie wzięłam w międzyczasie urlopu od pracy i życia. W związku z tym nie miałam czasu na tworzenie wyrafinowanych porównań homeryckich i szekspirowską frazę. Jedyne co mogłam zrobić, to przelać odpowiednią ilość słów na papier. Było to niezwykle wartościowe doświadczenie.
6. Nano daje radość. Pisanie historii dla siebie, bez presji, która wiąże się np. z pisaniem artykułów naukowych (które muszą być publikowalne, bo jak ich nie opublikujesz, to wywalą z roboty) było dla mnie absolutną przyjemnością. W trakcie miesiąca pojawiły się też trudne momenty, zwłaszcza pod koniec, kiedy byłam już bardzo zmęczona, a 6 tysięcy słów przed końcem nagle skończyła mi się fabuła. Jednak zwłaszcza pierwszy tydzień był dla mnie okresem czystej, kreatywnej euforii. Ta euforia jest głównym powodem, dla którego warto wziąć w tym udział. Dlatego w przyszłym roku zrób sobie tę przyjemność. Napisz historię, którą od zawsze nosisz w sobie.