O strachu przed pisaniem wiem wszystko.
Oto obszerna, chociaż niekompletna, lista moich lęków:
Boję się, że moje pomysły okażą się do dupy.
Boję się, że to, co piszę, będzie strasznie pretensjonalne i że ludzie to wyśmieją.
Boję się, że ludzie będą zawiedzeni.
Boję się, że będę brzmieć głupio i że nikt już nigdy nie potraktuje mnie poważnie.
Boję się, że teksty naukowe, które piszę w pracy, będą słabe, ludzie nie będą chcieli ze mną współpracować, nikt mnie nie opublikuje, nie rozliczę grantu, nie przedłużą mi umowy i wszyscy wreszcie zobaczą, że wcale nie jestem taka mądra.
Boję się, że moje teksty będą po prostu kiepskie.
Piszę o tym na forum publicznym, żeby pokazać te lęki są normalne i typowe. Jeśli ktoś boi się pustego dokumentu w Wordzie, to nie jest wyjątkowo neurotyczny. Jest neurotyczny w tym samym stopniu, co większość osób piszących cokolwiek. Pisanie wyzwala tę neurotyczność, ponieważ uderza nam w ego.
Nasze ego chce, żebyśmy byli najlepsi.
Żebyśmy pisali najpiękniejsze wiersze, najwspanialsze powieści i najmądrzejsze artykuły. Żeby wszyscy klepali nas po pleckach, żeby mówili nam, jacy jesteśmy fajni i żeby nam lajki frunęły na fejsie jak gołębice. Nie chcemy być słabi. Nie chcemy pisać kiepskich tekstów i boimy się tego. Problem w tym, że pisanie kiepskich tekstów jest nieuniknione.
Jeśli obawiamy się, że usiądziemy do komputera i spod naszych klawiatur wypłynie morze literackiego szamba, to te obawy są w stu procentach uzasadnione.
Ponieważ każdy z nas pisze czasem gówno. Powtórzę: KAŻDY. Z NAS. PISZE. GÓWNO. Ten kolega, co publikuje artykuły w Science. Gówno. Ten pisarz, co dostał Bookera. Gówno. My nie czytamy tego gówna. My czytamy czterdziestą wersję tekstu, wypieszczoną przez autora, dziesiątki beta-readerów, redaktora i korektora. Nie czytamy pierwszej wersji tego tekstu. A tam mogły się dziać rzeczy straszne.
„Przepisałem pierwszą cześć Pożegnania z Bronią przynajmniej pięćdziesiąt razy. Pierwsza wersja czegokolwiek to gówno.” pisał Ernest Hemingway w radach do aspirującego pisarza. David Mamet w swoim kursie scenopisarstwa mówi „W pewnym momencie musisz sobie powiedzieć ‚Ok, to będzie złe.’ Musisz znieść to, że jesteś kiepski, jeśli chcesz być pisarzem. Bo jeśli tego nie możesz tego znieść, to nigdy nie napiszesz niczego dobrego.” Jeśli największy amerykański powieściopisarz do spółki ze zdobywcą Pullizera piszą gówno, to naprawdę każdy z nas może.
Pisanie gówna jest nieuniknione, kiedy dopiero zaczynamy, ale tak naprawdę towarzyszy nam do końca życia.
Ćwiczenia, regularna praktyka, czytanie dobrych książek i zdobywanie warsztatu poprawiają styl, minimalizują prawdopodobieństwo urodzenia bardzo złego tekstu i zmniejszają liczbę problemów, które się w naszym pisaniu mogą pojawić. Ale ich nie eliminują.
Ja, dla przykładu, od dziewięciu lat piszę zawodowo teksty naukowe. Mam sporo publikacji w zagranicznych czasopismach i wydaje mi się, że jestem w tym niezła. Ale za każdym razem, kiedy wysyłam pierwszą wersję artykułu moim współautorom, odsyłają mi ją z powrotem czerwoną od komentarzy w Wordzie. A kiedy sześć miesięcy i czterdzieści wersji później wysyłamy wspólnie dopieszczony artykuł do czasopisma, recenzenci zawsze mają jakieś uwagi. ZAWSZE.
W pisaniu jest coś nieuchwytnego.
Ta nieuchwytność pozostaje nawet, jeśli pochłonęło się dziesiątki książek o warsztacie pisarskim i recytuje się podręcznik stylu Pinkera z pamięci. Dużo zależy od szczęścia. Napisanie dobrego tekstu to znalezienie takiej metody przedstawienia idei czy fabuły, takiego ułożenia zdań, które przemówi do czytelnika. I czasami ten sposób objawi nam się nagle w przypływie geniuszu. Czasami dojdziemy do niego poprzez międlenie czterdziestu różnych wersji tego samego tekstu. A czasami w ogóle do niego nie dojdziemy.
Dla niektórych to wszystko jest strasznie pesymistyczne. Ale mnie niesamowicie koi wizja Hemingwaya wyrzucającego z siebie literackie gówno.
Zdejmuje ze mnie ten ciężar odpowiedzialności. Napisanie słabego tekstu nie świadczy o mnie jako o pisarzu ani jako o człowieku. To naturalna część procesu. To nie znaczy, że moje ego nie jojczy, kiedy piszę koślawe zdania pierwszej wersji artykułu. To nie znaczy też, że przestałam się bać. Boję się i piszę. Piszę szajs i mówię sobie, że potem to wyedytuję. Albo wywalę do kosza i napiszę na nowo.
Jeśli boicie się pisać, to pomyślcie sobie o Hemingwayu piszącym gówno. I po prostu zacznijcie. Napiszcie tak, jak możecie. Zróbcie ten pierwszy krok. Napiszcie dziś jakiś szajs. W gównie nierzadko są i perły.
2 Comments
biurozyjezpasja
Dobre! Zaczynam szukać pereł w tym moim oceanie wypełnionym gównem 🙂 🙂
Bardzo fajny artykuł. Pozdrawiam
martamareckapisze
Dziękuję! I trzymam kciuki! 😀