Przedostatni wieczór tygodniowego warsztatu pisarskiego.
Czytamy swoje teksty pozostałym uczestniczkom na uroczystym Wieczorze Autorskim. Prezentuję krótką scenkę parodiującą epickie fantasy. Część uczestniczek głośno się zaśmiewa, część patrzy na mnie z tym niepewnym, uprzejmym uśmiechem, który przyjmujesz, kiedy ktoś czyta Ci strasznego kloca, ale musisz się zachować i jakoś wytrzymać, bo warsztat pisarski, trzeba być wspierającym. Parę godzin później rozmawiam z X. „Muszę Ci to powiedzieć.” – mówi – „Wiem, że twój tekst podobał się dziewczynom, ale ja go nie czuję. To w ogóle nie jest dla mnie.” Nie ma w niej ani zmieszania, ani agresji. Po prostu stwierdza fakt. Odkrycie, że komuś nie leży moja twórczość, nie jest przyjemne. Ale jestem X. wdzięczna – za to, że nie słodzi mi fałszywymi uśmiechami, za to, co mi mówi i za to, jak to mówi. Jest wielka wartość w usłyszeniu „to, co piszesz, do mnie nie trafia”. W zrozumieniu, że nie jestem i nie muszę być dla każdego. Bo nikt z nas nie jest.
Różnimy się gustami i wrażliwością.
Niektórzy oglądają Kabaret Starszych Panów z dystyngowanym uśmiechem, a inni chichrają radośnie z dowcipów o kupie (osobiście uważam żarty o kupie za bardzo śmieszne). Są tacy, którym się oczko rosi przy “Nomadzie” Nosowskiej i tacy, dla których to kicz i szajs. Są ludzie, którzy nie lubią Szymborskiej. Na Boga, są ludzie, którzy uważają, że Mad Men nie jest dobrym serialem. To wielka ulga. Skoro noblistka i najlepszy serial na świecie nie budzą powszechnego uwielbienia, to dlaczego miałby je budzić ktokolwiek z nas? Nie jesteśmy dla każdego – to naturalny porządek rzeczy.
Czasem może być wręcz tak, że jesteśmy dla bardzo wąskiego grona odbiorców.
Są książki, filmy, seriale uznawane przez większość świata za tragicznie złe, ale mające oddanych fanów. Sama szczerą miłością darzę „Insatiable” – jeden z najgorzej ocenianych seriali Netflixa w historii. „Czarodzieje” Grossmana – książka, po której jadą i czytelnicy, i krytycy – to najlepsza, najbardziej brawurowa powieść fantasy, jaką czytałam w tym roku. Autor świadomie antagonizuje czytelników, myląc tropy i zawodząc oczekiwania, a zarazem wyrywa się z szeregu Poważnych Pisarzy Piszących Poważną Realistyczną Literaturę. Dzięki temu stwarza coś absolutnie nietuzinkowego. Mam wrażenie, że wiele osób nie wie, co zrobić z tą książką. Ja połknęłam ją w dwa dni.
Krytyka jest słuszna i zbawienna.
Jeśli ktoś mi mówi, że nadużywam słowa „generalnie” albo że wszyscy moi bohaterowie są tacy sami, to głupio ignorować te uwagi. Bez krytyki nie ma postępu. Ale trzeba też zmierzyć się z faktami – nawet jeśli będziemy kiedyś mówić językami ludzi i aniołów, pisać nienagannym trzynastozgłoskowcem i rzucać na kolana redaktorów „Książek”, to też znajdzie się osoba, która podejdzie do nas i spokojnym, pewnym głosem powie „to nie dla mnie”.
I tak jest dobrze. Każdy z nas musi stanąć przed wyborem: kim jestem i kim chcę być w swoim pisaniu? Ten wybór przyciągnie jednych, a innych odrzuci. Jest w tym duża wartość. Że nie jesteśmy tacy sami. Że nie jesteśmy dla wszystkich.