Jakiś rok temu wydawało mi się, że rozgryzłam proces pisania kreatywnego. Ustawiłam go sobie bezbłędnie. Wykształciłam sobie nawyk (a w wykształcaniu sobie nawyków jestem mistrzem) i codziennie po wstaniu pisałam albo planowałam moją powieść. I to wszystko działało jak złoto przez jakieś cztery miesiące, dopóki nie napotkałam olbrzymiej bariery. Kiedy siadałam do pisania, czułam po prostu niesamowity wstręt do tego, co piszę i było to tak silne, że nie byłam w stanie się zmusić. Mój sposób przestał działać.
Jakiś czas później okazało się jednak, że inny sposób działa. Że dobrze pisze mi się na przykład w tramwaju. Działało miesiąc i przestało. Potem działało wychodzenie na zewnątrz. I przestało. Wychodzenie do kawiarni. Przestało. Ale znowu zadziałało pisanie rano. Potem był taki okres, kiedy nic nie działało – okres wypalenia, kiedy musiałam po prostu zrobić sobie przerwę od pisania. I takie momenty, kiedy słowa po prostu wylewały się ze mnie, więc żadne triki, sztuczki, plany nie były potrzebne.
To samo dotyczy kwestii planowania tekstów akademickich. Zawsze mam jakiś ramowy sposób tworzenia artykułów, ale też dla każdego z nich trochę inaczej organizuję literaturę, używam trochę innych narzędzi. Ponieważ to, co działa w jednej sytuacji, nie działa w innej. A czasami ta sama metoda po prostu przestaje działać w dokładnie w tych samych okolicznościach.
Myślę, że rzadko bierzemy pod uwagę, jak bardzo jesteśmy zmienni jako ludzie. Nasze preferencje i sposób działania podlegają cyklom. Jestem zupełnie inną osobą od maja do listopada, a inną od grudnia do kwietnia. Zawsze jestem kreatywna bardziej rano niż wieczorem, ale o ile latem sama budzę się koło 6.30 gotowa do działania, a zimą w ogóle ciężko mi się dobudzić. W ciągu miesiąca są też takie dni, kiedy nakładam koronę królowej produktywności i takie, kiedy jestem rozmemłana jak stare kapcie. Zmiana jest wpisana w naszą naturę, a na pewno w moją. Przypływ i odpływ. I każdy z tych momentów wymaga trochę innego podejścia do siebie, trochę innych narzędzi.
Uważam, że sposoby na ogarnięcie samego siebie są bardzo cenne. Budowanie nawyków naprawdę się przydaje. Dobrze ustawiony proces pisarski czyni cuda dla naszej produktywności. Ale dobrze jest wiedzieć, że te rzeczy nie załatwią sprawy raz na zawsze. Że prawdopodobnie do końca życia będziemy musieli szukać w sobie motywacji, nowego procesu pisania, a nawet nowej techniki pisania. Bo nie jesteśmy maszynami.
W tym wszystkim przede wszystkim niesamowicie ważna jest uważność na samego siebie. Pędząc od jednego obowiązku do drugiego czasami przestaję zwracać uwagę na to, co się ze mną dzieje. Czy naprawdę działam w sposób najlepszy dla siebie sposób? Czy pisanie sprawia mi przyjemność? Czy moje nawyki mi służą? Co mówi mój organizm? Czy działam w zgodzie ze sobą?
Sposoby, które działają, przestają działać. I całe szczęście. Bo ten moment, kiedy coś wywala się w naszym systemie, sprawia że zatrzymujemy się nagle i jesteśmy zmuszeni wsłuchać się w samych siebie.