Nie ukrywam, że gościa dzisiejszego wywiadu czytam od lat. Do znudzenia wszystkim polecam jej podcast Czytu Czytu (słuchajcie go, serio) i bardzo lubię jej bloga. Katarzyna Czajka-Kominiarczuka a.k.a. Zwierz Popkulturalny doświadczenie w pisaniu ma ogromne. Od lat prowadzi świetnego bloga o popkulturze, napisała książkę dla dzieci, powieść, a ostatnio książkę o Oscarach, wydaną przez WAB, którą możecie zamówić w przedsprzedaży tutaj. Ogromną wiedzę merytoryczną łączy z lekkim stylem. Ponieważ jest z zawodu researcherem, w tym wywiadzie daje mnóstwo przydatnych wskazówek dotyczące researchu do książki. Oprócz tego mówi dużo w temacie bardzo bliskim memu sercu, czyli pisania dla samej siebie. Zapraszam!
Przede wszystkim chciałam Ci serdecznie pogratulować nowej książki! Czy możesz trochę o niej opowiedzieć? Czego możemy się po niej spodziewać, jak postawała i skąd się wziął pomysł na nią?
Pomysł na książkę był ciekawy. Otóż wydawnictwo odezwało się do mnie, zapraszając mnie na spotkanie. Wiedziałam, że prawdopodobnie zostanie mi zaproponowana współpraca, więc postanowiłam, że przygotuję jakieś propozycje. Pomysł na książkę oscarową przyszedł mi do głowy od razu. Oscary są jednym z tych wydarzeń, które sprawiło, że zaczęłam się interesować nie tylko filmem, ale całym przemysłem filmowym. Kiedy przyszłam na spotkanie, okazało się, że wydawnictwo chce mi zaproponować właśnie książkę o Oscarach. Był to dość zabawny moment – zaraz po tym jak usłyszałam tą propozycję, przedstawiłam swój plan kolejnych rozdziałów – bo myślałam nad tym wcześniej. Zrobiłam wrażenie osoby, która całą książkę nosi w głowie. Jednocześnie myślę, że ta książka jest pod pewnymi względami specyficzna. Nie próbowałam opowiedzieć całej historii Oscarów ani stworzyć wybitnie specjalistycznej książki. Mój pomysł na tą pozycję był taki – pokazać co dzieje się za kulisami, jak wygląda głosowanie, dlaczego tak wszystkich interesuje, co aktorki założą na czerwony dywan, ale też co się dzieje po Oscarowej wygranej – czy na pewno gwarantuje sukces. To książka która ma być zachętą by spojrzeć na Oscarową noc nieco głębiej. Myślę, że to dobre wprowadzenie do takiego pogłębionego myślenia nie tylko o nagrodach filmowych ale też o mechanizmach rządzących Hollywood.
Oprócz książek non-fiction piszesz też poczytnego bloga i artykuły, ale też teksty literackie takie jak “Dwóch panów z branży”, wydane przez Czwartą Stronę. Jak zaczęłaś pisać teksty literackie i jaką rolę tego typu pisanie odgrywa w Twoim życiu?
Pierwsze teksty literackie zaczęłam pisać bardzo dawno temu, bo wydawało mi się oczywiste, że powinnam spróbować swoich sił w literaturze. Żeby wyjaśnić – w mojej rodzinie sporo osób zajmuje się pisaniem – książek naukowych, powieści, podręczników, leksykonów czy opracowań, więc pisanie wydawało mi się naturalne. Mając kilkanaście lat, byłam przekonana, że najwyższy czas zacząć pracować nad wielką powieścią. Ostatecznie te pierwsze próby, jak chyba w każdym przypadku, nie nosiły znamion wielkiego talentu. Pod koniec gimnazjum wydałam książeczkę dla dzieci. Wcześniej napisałam na konkurs opowiadanie, które nie zostało ostatecznie wysłane przez moją nauczycielkę. Wyszło drukiem jako książka dla dzieci w zupełnie normalnym wydawnictwie (choć niewielkim). Kolejną książkę wydałam w tym samym wydawnictwie 2-3 lata później. Też była to bajka dla dzieci. Pewnie wiele osób byłoby bardzo dumnych z takiego osiągnięcia, ale nie ukrywajmy – fakt, że w ogóle książki znalazły się w wydawnictwie był zasługą mojej babci, która jako pisarka dostarczyła im tekst (oczywiście pod moim nazwiskiem). Gdybym nie miała takich koneksji, pewnie nigdy nie miałabym szans na tak wczesny debiut. Nieco później w liceum pisałam sporo poezji i wygrywałam konkursy poetyckie. Traktowałam to raczej jako hobby niż wielkie powołanie. Sam pomysł na powieść był trochę ucieczką przed pisaniem doktoratu. Wiedziałam tak wiele o właścicielach kin w Warszawie w dwudziestoleciu międzywojennym i tak strasznie nie chciało mi się pisać doktoratu… Napisałam powieść. Ale nie wydaje mi się, by pisanie opowiadań, wierszy czy nawet książek stanowiło w moim życiu element kluczowy. Znam wielu autorów, którzy ciągle mają w głowie jakiś zrąb powieści czy opowiadania. Pod tym względem nie mam wątpliwości, że mam raczej duszę publicystki, bo ja w głowie ciągle mam jakiś tekst publicystyczny. Cieszę się jednak, że spróbowałam swoich sił w fikcji i nie mówię, że nie spróbuję tego jeszcze raz.
Jak pisanie bloga, literatury pięknej i książek non-fiction przenika się u Ciebie? Czy pisanie książek nauczyło Cię czegoś, co przydało się przy tworzeniu notek blogowych i vice-versa? Czy Twój proces pisania jednego rodzaju tekstu zmienił się, kiedy zaczęłaś pisać inny?
Fikcję piszę zupełnie inaczej niż teksty na bloga czy teksty non- fiction. Kiedy piszę książkę czy opowiadanie – staram się przede wszystkim opowiedzieć je sobie samej. Snuję je dla własnej przyjemności, ale jednocześnie chętnie zaproszę innych, żeby posłuchali. Jednak w centrum jestem ja – jako osoba, która nie tylko rządzi światem bohaterów, ale też której chcę sprawić największą frajdę. To w fikcji można pokazać wszystko to, czego się nie widzi w filmach czy serialach i nie znajdzie nawet w ulubionych książkach. Nigdy nie myślę o czytelnikach, kiedy piszę fikcję. W przypadku notek blogowych czy tekstów takich, jak książka o Oscarach, czytelnik jest dla mnie na pierwszym miejscu. Nie piszę tego dla siebie, ja to wszystko wiem – piszę to dla innych, starając się pokazać mój sposób postrzegania pewnych kwestii, czy wyjaśnić pewne mechanizmy, czasem podzielić się opinią. Czytelnik jest tu na pierwszym miejscu – trochę jakbym stawała przed zebranym już wcześniej tłumem czy przed klasą i próbowała nie stracić zainteresowania słuchaczy. To dla mnie największa różnica. Dlatego pisanie fikcji jest dla mnie dużo zabawniejsze – bo muszę zadowolić głównie siebie, a pisanie rzeczy non-fiction wymaga ode mnie nieco więcej pracy. Natomiast nie widzę, by sposób pisania jednego wpływał na drugi. W mojej głowie te dwie rzeczy mają oddzielne szufladki. Czasem, rzadko, korzystam z pewnych zabiegów typowo literackich na blogu, ale zwykle mam wrażenie, że popadam wtedy w egzaltację.
Jak wygląda u Ciebie proces pisania książki non-fiction i powieści? Planujesz, nie planujesz? Masz dom pokryty małymi karteczkami z notatkami? Piszesz na brudno, a potem mocno redagujesz, czy piszesz staranne, przemyślane pierwsze wersje tekstu, których nie trzeba potem za bardzo edytować?
To, co napiszę, jest pewnie koszmarem dla wszystkich tych, którzy mają wizje, że bez miliona karteczek się nie da. Kiedy pisałam powieść, miałam jedną karteczkę Post-It, a na niej wypisane daty, kiedy miały się zdarzyć kluczowe wydarzenia. To był koniec. Wszystko inne miałam w głowie. Przy czym to było trochę oszustwo, bo kiedy pisałam powieść, od kilku lat zajmowałam się naukowo historią kin w Warszawie. Wszystkie fakty, które normalnie pewnie miałabym wpisane na milionie karteczek, miałam po prostu w głowie. Chyba już nigdy nie będę tak pisać powieści, chyba że kiedyś zdecyduję się napisać współczesną powieść z życia blogerki kulturalnej. Zresztą wydaje mi się, że napisanie tej powieści było specyficzne, bo nie miałam wtedy żadnego wydawcy – mogłam sobie pozwolić na absolutną swobodę pisania we własnym tempie i bez planu.
Przy pisaniu powieści non-fiction plan się bardzo przydaje, bo nie ma historii – musi być struktura. Plan to u mnie po prostu wypisane po kolei tytuły rozdziałów i podrozdziałów. Takie dwie strony w Wordzie. Piszę zawsze z otwartym planem, żeby na bieżąco zaznaczać, co już napisałam, a co dopiero mam napisać. Przy czym nigdy nie jest to plan zbyt szczegółowy. Znam mnóstwo osób, które bez szczegółowego planu i specjalnej aplikacji do pisania zginą. Ja muszę tylko pamiętać, że mam dyscyplinować swoje przemyślenia. Przy czym o ile powieść napisałam chronologicznie, od początku do końca, to książki non fiction piszę od tematów, które uznaję za najłatwiejsze i najprzyjemniejsze do omówienia, po tematy, które są bardziej skomplikowane i potrzebuję więcej czasu, by się nimi zająć.
Kiedy przystępuję do pisania jakiegoś rozdziału, schemat jest zwykle taki sam. Czytam teksty i wartościowe informację wpisuję do otwartego z boku przeglądarki (większość tekstów czytam na komputerze) pliku w notatniku. Wypisuję hasła, czasem zdania, nazwiska, daty. Potem, pisząc tekst, mam otwarty z boku ten plik i wiem, że chcę zawrzeć w artykule wszystkie uwagi z tego wpisu. Piszę od razu czystą wersję, ale tu przypomnę – od dziesięciu lat niemal codziennie piszę teksty na bloga. Po takiej praktyce człowiek mniej więcej wie jak będzie wyglądało zdanie, zanim zacznie je pisać i uczy się, jak budować strukturę tekstu. Oczywiście moje teksty trzeba redagować, ale w dużym stopniu w książce pojawia się dokładnie to co napisałam.
Jedyny moment, w którym może jestem odrobinę staromodna czy typowo pisarsko ekscentryczna, to na samym poziomie planowania książki. Wtedy najlepiej mieć notes i długopis i wypisać wszystko, o czym by się chciało napisać na kartce. Kartka jest „łatwa” w obsłudze, jeśli chodzi o dopisywanie, skreślanie, dorysowywanie, rysowanie powiązań, bardzo ułatwia ułożenie tematu w głowie.
Jesteś z zawodu researcherem. Czy możesz podać kilka wskazówek, jak robić dobry research do książki i zarazem uniknąć “choroby researcherskiej” czyli zanudzania czytelnika wszystkim, co się przeczytało na dany temat?
Po pierwsze co powtarzam jako czytelniczka, research nie jest protezą fabuły. Nieważne, czy sprawdziliście z jakich materiałów mogła mieć sukienkę bohaterka w połowie XVII wieku w Szwecji. Jeśli z bohaterką nie dzieje się nic ciekawego, to nikogo to nie obchodzi. Po drugie dobry research nie polega na znalezieniu wszystkich istniejących informacji i umieszczeniu ich w książce – to zanudza czytelnika – ale na wybraniu tych, które są ważne dla fabuły, ewentualnie wzbogacą świat. Czyli fajnie dowiedzieć się jaki jest materiał sukienki, ale wiadomość o tym, jaka manufaktura w jakim szwedzkim mieście ile za nią brała, nie jest już konieczna, chyba że to jest ważny element fabuły. Po trzecie jeśli piszecie o jakiejś epoce od mniej więcej XIX wieku, bardzo polecam sięgnąć po prasę z tego okresu. W Polsce wiele starszych czasopism jest w POLONIE. Prasa to doskonałe źródło do budowania tła powieści. Daje wam szeroki przekrój społeczny – bo mamy prasę dla inteligencji i robotników – i różnorodność wiadomości, ale też wskazuje, co w danej epoce było na tyle ważne, by znaleźć się w dzienniku. Po czwarte jeśli piszecie non fiction, to waszym zadaniem jest czytać. Dużo czytać. Do mojej malutkiej książeczki o Oscarach przeczytałam ponad 300 artykułów. Nie chodzi o to, by z każdego z nich wyciągnąć informację, ale żeby zobaczyć jak się na jakiś temat pisze, co interesuje ludzi. Podsumowując, zbierać dużo informacji, zostawiać tylko kluczowe i nigdy nie tracić z oczu tego, co najważniejsze, czyli dobrze napisanych bohaterów i fabuły.
Czy ćwiczyłaś kiedykolwiek swój warsztat pisarski albo czytałaś podręczniki do pisania (oprócz książki Mroza, którą omawiasz w jedym z odcinków CzytuCzytu)? Czy masz jakieś wskazówki albo dobre ćwiczenia dla początkujących pisarzy?
Z książek o pisaniu czytałam dwie. Jedną Kinga, drugą Mroza. Książka Kinga zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie, kiedy miałam kilkanaście lat. Ale jednocześnie nie wydaje mi się, bym podążała za jakimiś radami. Myślę, że najlepszym ćwiczeniem mojego warsztatu był blog. Każdy może zobaczyć moje starsze wpisy. Ja sama nie jestem w stanie uwierzyć, jak mogłam dziesięć lat temu być z nich zadowolona. Ale byłam. To niesłychanie przyjemne ćwiczenie, bo warsztat kształtuje się trochę mimochodem. Dużo się pisze, wyraża się sporo myśli i emocji. Chcąc nie chcąc człowiek uczy się rozszerzać swój arsenał literackich chwytów, poszerza słownik i uczy się precyzyjnego wyrażania myśli. Na blogu jest obecnie ponad 3300 moich tekstów. To będzie pewnie średnio 6600 godzin pisania. Ponoć 10 tysięcy godzin poświęconych na jakąkolwiek czynność pozwala ją opanować do perfekcji. Ale tak serio, to myślę, że moja rada jest obrzydliwie prosta. Trzeba napisać mnóstwo złych tekstów, zanim się napisze dobry. Więc trzeba zacząć pisać jak najszybciej i jak najwięcej, żeby się do tego dobrego dokopać. Nie znam lepszego treningu na pisanie niż samo pisanie.
Jesteś tytanem pracy. Jak znajdujesz czas na pisanie tylu różnych rzeczy?
Odpowiedź jest prosta i kompromitująca jednocześnie. Po pierwsze, sprawa czysto techniczna, po tylu latach pisania bardzo szybko piszę na klawiaturze. Nie tak szybko jak myślę, bo to niemożliwe, ale tak szybko, że sam akt pisania mnie nie spowalnia. Bardzo komfortowa sytuacja. Osobiście znam tylko dwie osoby, które piszą szybciej ode mnie. Jedną jest moja mama, która pisze jak karabin maszynowy – choć tylko trzema palcami. Po drugie – i tu dochodzimy do tego kompromitującego momentu – ja nie mam symptomu pustej kartki. Ja zawsze mam w głowie coś, co mogę napisać. To z jednej strony objaw grafomanii, ale z drugiej też pochodna tak częstego i regularnego pisania. Potrafię już myśleć np. o obejrzanym filmie czy przeczytanej książce pełnymi zdaniami, układającymi się w całość. Nie muszę wymyślić przy pisaniu, co czuję czy jak interpretuję książkę. Robię to na bieżąco – po seansie, w autobusie, metrze, czy nawet w czasie lektury. To niesamowicie ułatwia pisanie. Czasem mogę cały dzień nie mieć okazji nic napisać, ale jeśli dorwę się do komputera, to po mniej więcej godzinie mogę mieć kilkustronicową recenzję, którą cały czas nosiłam w głowie. Przy czym – co do bycia tytanem pracy – bardzo łatwo jest dużo pracować, jeśli pisze się głównie o tym, co się lubi. Nie dam głowy, że gdybym pisała o ociepleniu budynków, to nie męczyłabym się nad pustą kartką jak wszyscy.
Gdybyś miała dać sobie z przeszłości jedną radę dotyczącą pisania, co by to było?
Chyba powiedziałabym sobie kiedy miałam kilkanaście lat, że absolutnie nie muszę już być w połowie pisania wielkiej powieści i absolutnie nie ma nic złego w tym, że zacznę od jakiejś mniejszej książki, wydanej dla przyjemności. Bardzo żałuję, że spędziłam tyle lat przekonana, że albo napiszę coś na miarę Mistrza i Małgorzaty, albo nie ma sensu nawet próbować napisać jakiejkolwiek powieści. Człowiek jak jest młody, ma straszliwą manię wielkości. Na szczęście się z niej wyleczyłam i teraz cieszę się, że nie muszę się porównywać z wielkimi tuzami literatury, których talent znacznie przewyższa moje zdolności. To wielka ulga.
Katarzyna Czajka-Kominiarczuk – historyczka i socjolożka. Od prawie dziesięciu lat pisze poświęconego popkulturze bloga Zwierz Popkulturalny. Jest także współprowadzącą dwóch podcastów: ZVZ i poświęconego książkom Czytu Czytu. Pracownica działu dokumentacji tygodnika Polityka. W 2016 roku wydała powieść “Dwóch Panów z Branży” o właścicielach kin w dwudziestoleciu międzywojennym. W lutym tego roku ukaże się jej książka “Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej” (przedsprzedaż).
1 Comment
Monika
Świetny wywiad, bardzo mnie poruszył. sama nieustannie borykam się właśnie z taką “manią wielkości”, która totalnie mnie paraliżuje i sprawia, że nic nie piszę. może pewnego dnia też uda mi się ją przezwyciężyć 🙂