Boję się pokazywać swoje teksty innym ludziom. Boję się, że ktoś mnie oceni. Boję się, że ktoś pomiędzy moimi słowami zobaczy, jaka naprawdę jestem i pomyśli, że jestem żałosna. Boję się, że ktoś uzna moje pisanie za fatalne. Że wytknie mi bycie impostorem. Że uzna, że nie mam talentu, umiejętności ani prawa. Boję się, chociaż robię to od lat, redaguję innym teksty, uczę pisania. Ten lęk przed oceną jest wrośnięty we mnie głęboko jak stare drzewo, którego korzenie ciągną się metrami pod ziemią.
Ktoś przyjdzie i oceni
Mój lęk nie jest tylko mój. Widzę go pod różnymi postaciami u moich klientów. „Czy ten tekst za bardzo mnie nie odsłania?” – pytają. „Czy to nie jest pretensjonalne, bez sensu?”. „Czuję, że powinnam przestać pisać, bo i tak wszystko robię źle.” Im bardziej prawdziwe, głębokie, pełnokrwiste teksty, tym większy lęk autora. Bo rzeczywiście jest też tak, że im bardziej przestajemy zasłaniać się konwencjami, truizmami i tym, „co się powinno”, im bardziej piszemy to, co naprawdę czujemy, tym bardziej prowokujemy oceny. Jeśli boimy się, że ktoś uzna nas za beznadziejnych i pozbawionych talentu, a w dodatku wytknie nam literówki, to słusznie się boimy. Ktoś uzna. Ktoś przyjdzie i oceni nas negatywnie.
Tylko, że te oceny mówią o nas bardzo niewiele. To prawda, do której przyzwyczajam się powoli. Intuicyjnie nakładam na negatywne uwagi innych swoje własne interpretacje i jeszcze sobie dowalam. Ktoś uważa, że jestem beznadziejna? Na pewno ma rację! Ktoś wytyka mi błąd albo stwierdza, że mój tekst jest kiepski? Automatycznie czuję, że nie nadaję się do pisania, a na pewno nie do uczenia innych. Ale choć te myśli wydają się prawdziwe, są zupełnie błędne.
Nie o nas ta ocena
To, jak inni oceniają naszą pracę, nie mówi zbyt wiele o nas jako ludziach ani o nas jako pisarzach. Inni mogą zauważyć, że coś w naszych tekstach nie działa. Że w naszym pisaniu są jakieś problemy techniczne, że istnieją takie aspekty naszej prozy, nad którymi musimy popracować. Czasami wskazują nam tylko tyle, a my sami dopisujemy sobie resztę interpretacji – olaboga, nic nie umiem, nie mam talentu, to już koniec. Niektórzy dopisują ją za nas – być może dlatego, żeby poczuć się lepiej, albo żeby popisać się swoją błyskotliwością. Ale ta interpretacja nie ma nic wspólnego z prawdą. Stworzenie złego tekstu to nie wyrok. To, że coś w naszym pisaniu nie działa, nie oznacza, że nigdy nie będzie działać. Problemy czy brak technicznych umiejętności nie oznaczają, że nigdy nie będziemy świetnymi pisarzami. Droga do pisarskiego sukcesu wybrukowana jest szajsem.
Ludzie mogą też oceniać negatywnie nasz teksty, bo widzą w nich coś, co ich drażni. Nasze słowa bywają lustrem, w których czytelnik się przegląda. Odbiorca interpretuje zawsze to, co czyta, wkłada swoje życie, swoje emocje i swoje przemyślenia w cudze paragrafy. To, co wyinterpretuje, może mu się podobać lub nie. Tylko, że to nie jest problem pisarza. Nasze teksty mogą wzbudzać w innych emocje – zazdrość, irytację, poczucie wyższości, czasami gniew, że odważyliśmy się podjąć jakiś trudny temat. Ale te emocje nie należą do nas.
Czyjaś ocena naszych tekstów nie jest o nas. Czy świadomość tego pozwala mi pozbyć się lęku? Nie. Trudno wykorzenić coś, co tak bardzo zapuściło we mnie korzenie. Ale to właśnie dzięki tej świadomości udaje mi się zachować zdroworozsądkową perspektywę. Czuć lęk i jednocześnie wiedzieć, że jest on tylko w mojej głowie. I przez to radzić sobie z nim lepiej.