W chwili pisania tego wpisu mam 27 lat, tytuł doktora, sześć publikacji naukowych o międzynarodowym zasięgu oraz kierownictwo własnoręcznie zdobytego grantu w CV. Mam też błyszczące włosy, BMI w normie, uporządkowane biurko i psa, który siada, leży oraz podaje łapę na komendę. Mimo to mam też głęboko zakorzenione uczucie, że jestem bezwartościowym człowiekiem. Jest tak, ponieważ wierzę, że moja wartość zasadza się na tym, ile robię i co osiągnę. A nigdy nie robię i nie osiągam dość. Jestem impostorem. To wszystko ściema. Pies może i siada na komendę, ale szczeka na inne psy i zżera byle co na spacerach (co zrobiłam nie tak???). Biurko kurzy się, BMI wprawdzie jest w normie, ale brzuch ohydnie wystaje, włosy mają rozdwojone końcówki, a w dodatku przetłuszczają się. Grant zdobyłam przez przypadek, publikacje nie są dość dobre, a doktorat – cóż – napisał go i niejaki Marek Goliszewski. Powyższy sposób myślenia stanowi fundamentalną część mojego mentalnego software’u. Perfekcjonizm, brak poczucia wartości oraz syndrom impostora są moimi towarzyszami odkąd pamiętam.
Z każdym rokiem radzę sobie z nimi lepiej. Z każdym rokiem coraz bardziej je pacyfikuję. Z każdym rokiem coraz rzadziej wylewam na siebie wiadro pomyj. Są takie tygodnie, kiedy nawet siebie lubię. Minęły lata od kiedy myśli samobójcze były stałym elementem mojego życia. Nie sprawdzam juz każdego maila 14 razy przed wysłaniem (wystarczą trzy). Powoli wykorzeniam z siebie przekonanie, że jestem niefajnym człowiekiem i że w związku z tym nie ma szans, aby nowo poznani ludzie polubili mnie. Ostatnio nawet udało mi się przekonać do tego, że wydawanie pieniędzy na fajne ciuchy dla siebie czy fotel, o którym marzyłam od lat, nie jest marnotrawstwem kasy. Codziennie rano staram się przekonać samą siebie, że jestem w porządku, że jestem dostatecznie dobra. I coraz częściej mi się to udaje. Więc jest ok. Jest nieźle. A jednak, kiedy parę dni temu przeczytałam ten wpis napisany przez moją koleżankę, osobę, którą bardzo lubię i szanuję, poczułam jakby pisała o mnie (http://www.geekenglish.pro/how-perfectionism-almost-destroyed-me/). Bo to jest o mnie.
Od zawsze lubiłam pisać. Mój dysk pełen jest nigdzie niepublikowanych esejów, tekstów, których nie miałam odwagi nikomu pokazać, albo nie chciało mi się ich nawet skończyć, ponieważ wykańczała mnie konieczność poparcia ich gigantycznym researchem (który jest konieczny – przecież nie pokażę światu NIE DOŚĆ WYRISERCZOWANEGO TEKSTU). Od kilku lat noszę się z zamiarem założenia bloga. Nie założyłam go, ponieważ blokował mnie perfekcjonizm. I strach. Strach przed ludźmi, którzy zmieszają mnie z błotem i wytkną mi błędy ortograficzne w piątej linijce od góry. Dla ludzi z syndromem impostora tego rodzaju strach jest jednym z największych demonów. Jeżeli wierzysz w głębi duszy, że jesteś bezwartościową jednostką, a wszystkie twoje osiągnięcia są wynikiem farta, to całe życie boisz się, że zjawi się w twoim życiu ktoś, kto pozna się na tobie, zerwie z twojej twarzy maskę ściemy i pokaże wszystkim, jak bardzo jesteś beznadziejny. Im większe grono ludzi (np. czytelników bloga) śledzi twe poczynania, tym większe prawdopodobieństwo pojawienia się Wielkiego Demaskatora. Więc nie zakładasz bloga. Albo go nie udostępniasz go innym, żeby ktoś, nie daj Bóg, przeczytał, co za farmazony tam wypisujesz. Albo spędzasz 4 godziny szlifując do perfekcji swój pierwszy, tryumfalny post na bloga, zanim nie stwierdzasz, że potrzebujesz jeszcze trochę nad nim popracować i wrzucasz go do folderu Inne na komputerze, by zaginął w pomroce dziejów. Perfekcjonizm niszczy marzenia. Sabotuje. Hamuje rozwój. Post Izy przypomniał mi o tym i uświadomił, że jedynym sposobem okiełznania tego potwora, jest zrobienie mu na przekór.
Tamten wpis uświadomił mi coś jeszcze. Pisanie o własnych problemach nie jest masowaniem własnego ego i ekshibicjonizmem. Jest wyciągnięciem ręki do wszystkich osób, które borykają się z podobnymi problemami. Bo mimo że nasza era stwarza pozory bycia wiekiem komunikacji, każdy z nas jest ze swoim wstydem sam. Żyjemy w kulturze lansu. Oceniania. Bycia cool. Ta kultura nie znosi niedoskonałości, więc nie pokazujemy swoich niedoskonałości. Na Facebooku ustawiamy sobie piękne zdjęcia profilowe zasnute artystycznym filtrem z Instagrama. Starannie wybieramy treści, które publikujemy, zamieszczamy zdjęcia z egzotycznych wycieczek i wycyzelowane, dowcipne statusy. Nie pokazujemy słabości, ponieważ słabości nie są cool. I zostaną celnie obśmiane wycyzelowanym dowcipnym komentarzem kogoś innego. Dlatego jesteśmy w swoim wstydzie sami. I dlatego nic nie przynosi człowiekowi takiej ulgi niż inna osoba, która staje na forum publicznym i mówi do ciebie głośno: Ja też. Ja też borykam się z rzeczywistością. Ja też mam pryszcze/przetłuszczające się włosy/krzywe zęby. Ja też czuję niepokój przez większą część mojego życia. Ja też uprawiam autosabotaż. Ja też walczę z perfekcjonizmem.
Dzisiaj podejmuję kolejny krok w tej walce i robię to, co chciałam robić zawsze – pisać i publikować to, co piszę. Jestem przerażona. Na pewno jest to strasznie pretensjonalne. Na pewno w piątej linijce od góry jest jakiś błąd ortograficzny. Na pewno ktoś to zauważy. Ale kiedyś muszę zrobić ten krok. Bo perfekcjonizm ssie i trzeba z nim walczyć.