Dzisiaj, prawdziwy rarytas! Super wywiad z moją nauczycielką i partnerką biznesową Marią Kulą (mariakula.com). Maria od lat prowadzi fantastyczne warsztaty pisania, dzięki którym przestałam pisać do szuflady i sama zaczęłam uczyć ludzi pisania. W tym wywiadzie rozprawia się z mitem talentu i opowiada, jak zachować równowagę pomiędzy warsztatem pisarskim, a brakiem poszanowania dla reguł.
Witaj, Mario, w tym wspaniałym wywiadzie!
Dzień dobry, rączki całuję!
Jesteś nauczycielką pisania kreatywnego, prowadzisz warsztaty powieściowe. Dlaczego postanowiłaś je zorganizować?
Wszystko zaczęło się od tego, że pracowałam w wydawnictwie, gdzie prowadziłam dział prozy polskiej. Miałam przyjemność prowadzić kilka serii wydawniczych, między innymi serię podróżniczą. Autorzy tej serii bardzo często mieli fajne historie, ale nie umieli ich opisać. Co się najczęściej robi w takich sytuacjach w światku wydawniczym? Zatrudnia się ghostwritera. Czyli osoba, która ma historię, siada i opowiada ją komuś, kto potem pisze za nią. Ja tak nie chciałam robić. Uważałam, że to bez sensu, szczególnie że znaczna część tych podróżników bardzo chciała nauczyć się pisać. Zaczęłam ich uczyć. Pracowałam z nimi indywidualnie nad książkami dla wydawnictwa, które mnie zatrudniało. Nie tyle redagowałam te teksty, co zaznaczałam fragmenty i mówiłam, jak można je było pozmieniać. Dawałam konkretne wskazówki warsztatowe. Doświadczyłam wtedy czegoś, co wiedziałam już wcześniej – że pisanie to praktyczna umiejętność, której można się nauczyć. Co więcej, kiedy rzeczywiście pracowałam z tymi ludźmi, dawałam im zadania, ćwiczenia, jakieś kawałki wiedzy, to efekty widziałam dosyć szybko.
Potem mnie wyrzucili z wydawnictwa, więc musiałam znaleźć pomysł na życie. Miałam ich kilka – między innymi robienie cateringu i hummusu na zamówienie, szycie pluszowych jeży [śmiech], ale w końcu stanęło jednak na rzeczach związanych z pisaniem i z literaturą. Pomyślałam, że skoro jest tak dużo ludzi, którzy chcieliby pisać, ale nie umieją, to dlaczego ja nie mogłabym im pomóc.
W Polsce panuje bardzo dziwne przekonanie odnośnie do pisania – że to umiejętność, z którą albo się rodzimy i świetnie to potrafimy albo już koniec, przepadło. „Nie masz TALENTU” mówi się komuś i przekonuje, że w ogóle nie ma po co pisać. Nie znam innej umiejętności, co do której takie przekonanie by panowało. Nikt nie oczekuje, że ktoś się urodzi i będzie umiał od razu grać na skrzypcach, prawda? Dla nas to naturalne, że trzeba się grania nauczyć. Nikt nie oczekuje też, że człowiek urodzi się od razu będzie umiał grać w tenisa. Jeśli wejdę pierwszy raz w życiu na kort i nie gram jak Radwańska, to nie znaczy, że nie mam talentu. Zazwyczaj dajemy sobie jednak szansę, żeby się nauczyć się tej czy innej umiejętności. Z pisaniem sobie takiej szansy nie dajemy. Więc trochę miałam taką misję, żeby pokazać, że pisania można się nauczyć. Że to jest całkowicie praktyczna umiejętność. Oczywiście komuś nauka tej umiejętności przychodzi wolniej, komuś przychodzi szybciej. Ale jest do wyćwiczenia, jeżeli się poświęci na to czas, energię i uwagę.
Oprócz kursów typowo technicznych, prowadzisz też kursy skupione bardziej na kreatywności, na tym, żeby się trochę pobawić tym pisaniem. Jaka jest twoim zdaniem dobra równowaga pomiędzy taką radością pisania, a dyscypliną – regularnym siadaniem i odrabianiem codziennie swojego przydziału napisanych słów?
Nie widzę za bardzo sensu sytuacji, w której ktoś chciałby tylko i wyłącznie pisać męcząc się i narzucając sobie dyscyplinę. Nawet jeśli ktoś robiłby to po prostu dla pieniędzy, to radziłabym mu w takiej sytuacji zmienić pracę. Jestem przeciwniczką robienia rzeczy, które sprawiają nam dużą przykrość. Uważam, że to nie ma sensu. Natomiast naturalne jest, że jeżeli chcemy osiągnąć jakiś cel, na przykład napisać powieść i chcemy, żeby ona miała ręce i nogi, to w pewnym momencie potrzebna jest ta dyscyplina.
Myślę, że proporcje pomiędzy takim pisaniem pod wpływem flow i dla frajdy, a narzucaniem sobie jakiegoś rygoru, są bardzo indywidualne. Wyobrażam sobie kogoś, kto jest tak wolnym duchem, że musi mieć 95% flow i radości, a jest w stanie mieć tylko 5% dyscypliny. Natomiast wyobrażam sobie też osobę, która jest tak poukładana i zorganizowana, że jej jakiś rodzaj rygoru wręcz sprawia przyjemność. Że ona sobie idealnie uporządkuje swoje biureczko, codziennie od 16.00 do 18.00 popisze, o 18.01 sobie zaparzy herbatę, a o 18.15 zje pączka. I spoko. Moim zdaniem najważniejsze jest znalezienie swojego rytmu, odpowiedzenie sobie na pytanie, czego ja potrzebuję i co mnie sprawia przyjemność. I ważna jest też zgoda na to, że to się będzie zmieniać. To nie jest tak, że raz to znajdziemy i tak już będzie do końca życia. Może być tak, że przez sześć miesięcy będę siadać do pisania codziennie o tej 16.00 i będę się czuć świetnie, a po tych sześciu miesiącach poczuję, że jeśli jeszcze raz siądę przy tym biurku, to zwariuję. I że potrzebuję następnych sześciu miesięcy, podczas których w ogóle nie będę zajmować się pisaniem i będę czytać sobie tylko jakieś romansidła.
Dla mnie receptą jest poznanie siebie. Jeżeli nie wiem, czego potrzebuję, to nie znajdę swojego rytmu. I musimy zaakceptować, że ten rytm jest zmienny, że my się zmieniamy z upływem czasu, a czasem wraz z porami roku. Ktoś może mieć tak, że pisze tylko w zimie, a ktoś może pisać tylko w lecie. Ktoś pisze nocami, ktoś tylko o 5 rano. Nie ma uniwersalnej odpowiedzi. Każdy artysta ma swoją, bardzo indywidualną ścieżkę.
Co sądzisz o ludziach, którzy ewidentnie czerpią ogromną radość z pisania i piszą bardzo dużo, ale niekoniecznie to jest dobre warsztatowo? Przychodzi mi na myśl reżyser Ed Wood, znany z tego, że był fatalnym reżyserem, ale kochał kino i kochał kręcić te swoje fatalne filmy? Co z pisarzami, którzy są takimi odpowiednikami Eda Wooda?
Uważam, że wszystko zależy od tego, po co ktoś pisze. Jeżeli ktoś robi to głównie dla przyjemności i efekt mało go interesuje, to wspaniale. Niech pisze, nawet jeśli jest to totalna grafomania. Natomiast jeśli ktoś ma przyjemność z pisania, ale jednocześnie chciałby, żeby jego teksty były atrakcyjne dla innych osób, to wtedy jednak warto się pochylić nad warsztatem. Tym bardziej, że, jak wcześniej powiedziałam, uważam, że każdy jest w stanie go zdobyć. Jeśli ktoś pisze, bo chce zarobić mnóstwo pieniędzy i produkuje dwie książki rocznie, to ok. Ma po prostu biznes. Ja już tego nie nazywam pisaniem, bo to już jest takie tworzenie od szablonu, jak produkcja doniczek. Ale jeśli ktoś osiąga w ten sposób swój cel, to to jest ok. Dla mnie nie jest ok, jeśli występuje jakiś zgrzyt pomiędzy czyimiś celami, a działaniami. Jeśli ktoś mówi, że jego celem jest napisanie dobrej książki, którą może coś dać czytelnikowi, ale mówi też, że nie chce mu się uczyć pisać, to dla mnie to się nie skleja. Dla mnie najważniejsza jest kwestia świadomości i spójności.
Czym dla ciebie jest kreatywność? Czy uważasz, że jest ważna, a jeśli tak, to dlaczego?
Myślę, że kreatywność to jest robienie rzeczy po swojemu. Jest ważna, bo na ogół sprawia nam ogromną przyjemność, mimo że bardzo często o tym zapominamy. Kiedy jesteśmy dziećmi, to uwielbiamy być kreatywni. Wszyscy rysujemy, lepimy z plasteliny, piszemy opowiadania i wiersze, przyszywamy guziki, robimy babki z piasku. Dziecko zostawione samo sobie jest niesamowicie kreatywne. Jeszcze nikt go nie nauczył, co się powinno, więc wszystko robi po swojemu. To jest przepiękne. Wystarczy zobaczyć, ile to sprawia radości takiemu dziecku. Niestety później jesteśmy wtłoczeni w system, który bardzo mocno nam mówi, w jaki sposób mamy myśleć, w jaki pisać, jak grać na bębenku, który rysunek jest brzydki, a który ładny. Że tak nie da się szyć, że tego nie można robić, że tak nie chodź.
Dla mnie całkowitą esencją kreatywności jest Ministerstwo Dziwnych Kroków Monty Pythona. Kreatywność to dla mnie umiejętność tworzenia czegoś tylko i wyłącznie z naszej głowy, wymyślania pomysłów, idei, rozwiązań. Ktoś, kto jest kreatywny, ma bardzo otwarty i plastyczny umysł. Tylko żeby mieć taki plastyczny umysł, to trzeba go ćwiczyć. Na ogół budzimy się w którymś momencie naszego życia i orientujemy, że coś się stało z naszą głową. Przecież jak byłem dzieckiem, to tak uwielbiałem rysować. Co się stało? Stało się to, że system nas stłamsił i nam zabrał tę kreatywność, tę plastyczność umysłu. Żeby wróciła, potrzebujemy na ogół trochę czasu i ćwiczeń. Musimy sobie tę głowę przewietrzyć, pootwierać różne drzwi, przypomnieć, jak to jest pozwolić sobie myśleć inaczej, nie bojąc się oceny. Bo kreatywna osoba to też taka, która nie bardzo się boi oceny.
Jak w takim razie połączyć tę kreatywność i taki brak poszanowania dla zasad z warsztatem pisarskim? Przecież warsztat to między innymi są zasady.
Ok, ale dla mnie jest ważne, po co są te zasady. Ja uczę warsztatu w taki sposób, żeby on dawał narzędzia, które pozwolą tą kreatywność przełożyć na formę, na słowa. Nie chodzi o to, żeby komuś powiedzieć: “Tak jest poprawnie i tak masz zrobić, a tak jest niepoprawnie i tak nie rób.” Warsztat nie jest potrzebny do tego, żeby ujarzmić kreatywność, żeby się w czymś zamknąć. Warsztat jest potrzebny do tego, żeby sobie wyćwiczyć połączenie między głową a piórem. Powiedzmy, że masz szalony pomysł na dwóch bohaterów, którzy są z Ministerstwa Dziwnych Kroków i jeden ma nogę krótszą, a drugi jest żółwiem, który je tuńczyka tak, jak w komiksie Wilq Superbohater. I chcesz napisać wspaniałą, turbo-odjechaną rozmowę między nimi. Masz ich w głowie, ale żeby przełożyć to wszystko na słowa i dobrze napisać ten dialog, potrzebujesz narzędzi.
Często mamy wizję jakiejś niesamowitej sceny. Że na przykład jest pole pełne kwiatów, zachód słońca, ptaki śpiewają, światło jest takie miodowe, a tam idzie taka para i trzyma się za ręce. Taki film nam się wyświetla w głowie i chcemy go opisać czytelnikowi. Tylko żeby sobie ten obraz z głowy przełożyć na słowa, potrzebujemy narzędzi. To jest dla mnie warsztat. Jeżeli uczę kogoś, że dobry opis trzyma się określonych zasad, to robię to dlatego, że moim zdaniem taki sposób pisania opisu najlepiej oddziaływuje na czytelnika. Najbardziej pomoże oddać to, co autor ma w głowie, tak, żeby czytelnik też to zobaczył. Natomiast jeśli ktoś łamie te zasady z jakiegoś konkretnego powodu, to ja nie mam nic przeciwko.
Jeśli miałabyś dać jedną radę osobie, która chciałaby pisać i chce być kreatywna, ale nie wie jak zacząć i nie wie właśnie jak to połączyć, to co byś powiedziała takiej osobie?
Boże, Marta, teraz mnie zabijasz. Ale to musi być jedno zdanie?
Nie musi.
Powiedziałabym jej, żeby się przestała wstydzić. Poradziłabym jej, żeby otworzyła głowę, pozwoliła sobie myśleć abstrakcyjnie i po swojemu, ale jednocześnie poznawała narzędzia, które pomogą jej to co myślisz przełożyć na słowa. Jedno bez drugiego jest trochę bez sensu. Jeśli ktoś poznaje tylko i wyłącznie warsztat, ale kompletnie nie pracuje nad swoją wyobraźnią i nie pozwala sobie na otwartość, to będzie pisał straszne nudy. A jeśli ktoś jest totalnym szaleńcem i non-stop pracuje nad swoją wyobraźnią, ale nie uczy się i nie poznaje narzędzi, to będzie odjechanym twórcą, totalnie niezrozumiałym dla nikogo poza sobą samym.
Maria Kula – redaktorka, pracuje indywidualnie z autorami, od 2014 roku prowadzi warsztaty i kursy pisania, offline i online według autorskich programów, retreaty pisarskie w Polsce i na świecie. Uważa, że pisania można się nauczyć i jak każdą umiejętność, trzeba je praktykować. Promuje pisanie i czytanie także za pomocą serii artykułów o pisaniu oraz licznych wydarzeń o twórczości. Kocha kawę, morze i czytanie na hamaku.
www.mariakula.com
1 Comment
Patryk Tarachoń
Przekładanie swoich myśli na tekst pisany nie jest łatwym zadaniem. Te warsztaty mają duży potencjał.