Wpadła do kawiarni w powiewnej sukience i białym kapeluszu. Knajpeczka nad brzegiem morza powitała ją powolną muzyką i anstresolą osłoniętą od słońca dachem ze strzechy. Usiadła przy stoliczku i wyciągnęła ajfona, gotowa do relacji. Desgustacja egzotycznych owoców! Lajki na insta będą sypały się jak czereśnie w lecie.
W głowie już układała idealny opis pod zdjęciami, które niewątpliwie rozpalą zmysły followersów. Intensywnie pomarańczowe mango, malutkie bananki, festiwal kolorów. I te smaki! Już je czuła na języku! “Soczysto-pomarańczowy owoc eksplodował mi na języku eksplozją aromatów. Po gardle rozlała się słodycz passiflory.” Tak, tak właśnie będzie!
Kelner przyniósł kilka małych talerzyków i zachęcił gestem do próbowania. Małe kuleczki w kolorze ochry, trochę zakurzone. Blady owocek, który okazał się twardą i niezbyt słodką gruszką. Smaku to za bardzo nie miało. Ale inne owoce obiecywały niezwykłe doznania. Kiwi w zielone paski, mango, które rzeczywiście było intensywnie żółte i miękkie, dragonfruit, który wyglądał jak wnętrze trendowego klubu gejowskiego. Były też passiflory jak malutkie dynie i coś, czego nie mogła określić. Wyglądało dziwnie. Szybko spojrzała w wikipedię i przeczytała nazwę “budyniowe jabłko”. Hmm. Wzieła do ręki kawałek i powąchała. Pachniało niezbyt intensywnie i raczej mało zachęcająco. Trochę jak zielony melon albo trawa. U góry strukturą faktycznie przypominało budyń, albo owsiankę, w której zanurzone były ciemne, długie pestki. Ugryzła kawałek. Nic jej nie eksplodowało. W smaku było ni to słodkie, ni kwaśne. Troche jak jabłko, ale nie do końca. Pociumkała i odłożyła niedojedzony kawałek na talerz. Ok, o tym może nie będzie pisała. Ale może te kuleczki?
Wzięła jedną do ręki. Były malutkie jak kciuk. Jak to teraz zjeść? Wygladały na brudne i trochę twarde, więc chyba jakoś się to obiera? Rozejrzała się bezradnie. “You crack” powiedział uśmiechnięty kelner. Ok, crack to crack. Próbowała ścisnąć owoc, ale uparty był skurczybyk. W końcu zgniotła go dłonią. Pękł. Pod jasnobrązową skórką, znalazła dziwne galaretowate coś. Ładnie pachniało, tak tropikalnie. Ale wyglądało jak meduza albo robal. Pomacała i odłożyła.
Dobra, to może passiflora! Owoc miłości, pasji! W domu uwielbiała przecież swoją herabatkę z passiflorą. Znowu napotkała jednak problemy z dostępem. Wyciągnęła owoc w kierunku kelnera, już nawet nie próbując. Ten naciął skórkę paznokciem, rozdarł pomarańczową kulkę na dwie części i podał jej. Ok. Znowu galaretka, w której pływały pestki jak larwy. Dobra, musi coś tu zjeść. Zanurzyła twarz w ciągnącej się mazi. Słodkie i nijakie. Chrupiące pestki dodawała tu jakiejś kwaskowatości, ale poza tym? Gdzie te aromaty? Gdzie te eksplozje smaków?
Dobra, mango! Mango przecież musi tu być pyszne. Jest na południu Goa do cholery! Białe plaże, zachody słońca i soczyste owoce miały być! Eksplozje smaków, czerwone kule nad horyzontem, magiczne chwile do stu diabłów! Wzieła pomarańczowy, kleisty owoc. Ten przynajmniej był miękki i nie miał żadnej cholernej osłonki. Włożyła do ust. Kwaśne! I ma posmak kapusty! Cisnęła resztkę żółtej mazi o podłogę. Dosyć tego. Pójdzie do domu, wszamać suszone jabłka, które przywiozła sobie z domu.
2 Comments
Anna Stranc
Wydaje się, że rozczarowanie zwykle podąża za zbyt wielkimi oczekiwaniami. Bez oczekiwań te owoce byłyby smaczne.
Marta Marecka
Nie wiem, czy byłyby smaczne, ale to rzeczywiście jest niesamowite, jak nasze oczekiwania kształtują zmysły. Pisałam ten tekst na warsztatach na Goa, gdzie smakowaliśmy tropikalne owoce. Większość z nich totalnie odbiegała od naszych oczekiwań. Niektóre pozytywnie (liczi czy dragonfruit dla mnie były dużo smaczniejsze niż te, które można dostać w Polsce), a inne negatywnie (strasznie jarałam się na marakuję, która okazała się mdła w smaku i dość obrzydliwa w strukturze). Myślę, że te oczekiwania w niektórych przypadkach mogą faktycznie pogorszyć wrażenia, a w niektórych – właśnie je podbić.
Co ciekawe – w niektórych przypadkach właśnie brak oczekiwań może trochę wytrącać z równowagi. Kiedy jadłam zupełnie nowy owoc (np. budyniowe jabłko), to fakt, że jest niesamowicie dziwne i trudno je do czegokolwiek przyrównać sprawiał, że trudno się je jadło.