Co jest wyznacznikiem sukcesu? Kiedy jest ten moment, kiedy człowiek może sobie powiedzieć: „spoko, teraz mogę być z siebie dumna”? To pytanie, nad którym zastanawiam się od kilku miesięcy. Mam problem z sukcesem. Nigdy nie mam poczucia, że zrobiłam dość, że to już. Parę miesięcy temu pokazywałam Marii ankiety ewaluacyjne po jednym z moich pierwszych warsztatów. Były bardzo pozytywne. Maria zapytała mnie wtedy „Jak świętowałaś ten sukces?”, a ja trochę nie wiedziałam co mam na to odpowiedzieć. Co to znaczy „jak świętowałam, ten sukces”? Jaki sukces? Zadanie wykonane, lecimy dalej. I wtedy zdałam sobie sprawę, jak skrzywiona jest moja definicja sukcesu. Nigdy nie świętuję swoich osiągnięć. Nigdy nie jest dość. I tym „nie dość” biję się po głowie we wszystkich dziedzinach życia: w domu, w pracy i w pisaniu.
No bo właśnie – kiedy można powiedzieć o sobie, że osiągnęło się sukces jako pisarz? Czy pisarz akademicki, który publikuje regularnie w dobrych czasopismach, osiągnął sukces, czy musi mieć H index wywalony w kosmos i artykuł w Science? Czy osoba, która wydała swoją książka, już osiągnęła sukces? A osoba, która ją napisała? Czy do sukcesu konieczne są dobre wyniki sprzedaży? Status bestsellera? Pochwały krytyków? Czy trzeba mieć wszystkie te rzeczy, czy wystarczy jedna? Czy E.L. James i Stephanie Meyer osiągnęły sukces? Czy wybitna powieść, która się nie sprzedaje jest sukcesem? Czy może trzeba – jak Olga Tokarczuk – jednocześnie sprzedawać książki w dużych nakładach i dostać Nagrodę Nobla?
Tak naprawdę sukces jest tym, czy go zdefiniujemy. Ale, jak boleśnie się o tym przekonuję, jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy i jeśli nie stworzymy sobie tej definicji na własny użytek, to sukces nigdy nie będzie dla nas osiągalny. Będzie jak znikający punkt na horyzoncie. Każde, ale to każde osiągnięcie można zbyć wzruszeniem ramionami i stwierdzeniem, że przecież można lepiej i więcej. Co tu świętować?
Myślę, że dla zachowania własnego zdrowia psychicznego warto zdać sobie sprawę z tego, co tak naprawdę jest dla nas w pisaniu ważne. Czy chcemy pisać dobrze technicznie? Znaleźć czytelników? Opowiedzieć historię, której nikt do tej pory nie opowiedział? Opublikować coś? Ustawienie sobie tych priorytetów pomoże nam realnie zdefiniować swój sukces. Jeśli ważne jest dla nas po prostu napisanie dobrej książki – to czy naprawdę potrzebujemy do szczęścia statusu bestsellera? A jeśli zależy nam na opiniach czytelników – to czy recenzje krytyków faktyczne są aż tak istotne?
1 Comment
Avis Ater
Widzę to tak: osoba, która napisała powieść (załóżmy, że zostajemy w kategorii pisania, choć tę samą logikę można by odnieść do dowolnej innej dziedziny), napisała powieść. Osoba, która napisała i wydała powieść, napisała i wydała powieść. A osoba, której książka wzięła listy bestsellerów szturmem i została uhonorowana nagrodą literacką – napisała i wydała powieść, zarobiła na niej pieniądze, zyskała sławę i reputację dobrego pisarza. Czyli osiągnęła to, co pierwsza osoba, ale do tego dołączyły kolejne powodzenia i jej kumulatywny sukces jest obiektywnie większy. Co nie znaczy, że pierwsza osoba nie osiągnęła sukcesu – chociażby dlatego, że zrobiła nieporównanie więcej, niż ci, którzy nic nie napisali, choć chcieli. Myślę, że to, czy uznamy, że „osiągnęliśmy sukces”, zależy od punktu odniesienia, z perspektywy którego spojrzymy na siebie. I od tego, czy zależy nam na tym, by inni ludzie widzieli i podziwiali nasz sukces, czy wystarczy nam wewnętrzne poczucie, że postępujemy słusznie i zrealizowaliśmy/realizujemy swoje pragnienia.
Nawiązując do pytań, którymi zamykasz post – to naturalne, że człowiek chce „zaliczyć” jak najwięcej sukcesów; ale pewnie jest dużo prawdy w stwierdzeniu, że trzeba nauczyć się wybierać, które są dla ciebie najważniejsze i do których naprawdę będziesz dążyć, a które sobie odpuścisz. Jeśli chodzi o moje pisanie, dopiero zaczynam i obecnie moim „priorytetem” jest w ogóle zaplanować, zacząć i skończyć jakieś opowiadanie i doprowadzić je do stanu, w którym by mi się podobało.