Dawid pisze od niedawna, ale już zdobył wiele nagród literackich i nominację do Nagrody Zajdla za swój tekst. Jest absolutnym mistrzem w budowaniu świata przedstawionego, o czym możecie przekonać się słuchając jego opowiadania Diabolus Ex Machina w świetnej interpretacji aktora Macieja Kowalika. Dzisiaj Dawid opowiada o tym, jak tworzy swoje światy i jak pracuje nad stylem.
Dlaczego zacząłeś pisać, kiedy zacząłeś i jak to wyglądało u Ciebie?
To było w wakacje półtora roku temu, kiedy stwierdziłem, że zacznę pisać. Zawsze chciałem, tylko nigdy nie mogłem się do tego zebrać. Postanowiłem zweryfikować swoje teksty wysyłając je na konkursy. Pierwszy przeszedł zupełnie bez echa, drugi dostał wyróżnienie w konkursie Chrzanowskie Dni Fantastyki, a trzeci został opublikowany w kwartalniku Silmaris – tam zajął pierwsze miejsce. I to był mój pierwszy sukces, który przekonał mnie, że rzeczywiście warto pisać.
Czyli natychmiast zacząłeś wysyłać to, co napisałeś? Nie było takiego okresu, kiedy wstydliwie pisałeś do szuflady?
Nie. Niewstydliwie zacząłem wysyłać, bo stwierdziłem, że sam nie będę obiektywnym krytykiem swojej twórczości, a moi znajomi mogą spojrzeć na to pobłażliwie. Jedynie osoby z zewnątrz, które mnie nie znają, mogły mnie ocenić obiektywnie. Stwierdziłem, że jeśli uda mi się jakkolwiek zaistnieć, to znaczy że mam jakieś umiejętności i że moje teksty podobają się czytelnikom.
Jak wyglądało u ciebie uczenie się pisania? Czy szkoliłeś jakoś warsztat? Przeczytałeś coś albo próbowałeś naśladować jakiś styl?
Warsztatu jako tako nie szkoliłem. Na pewno przygotowywałem się merytorycznie, dlatego że moje teksty zaliczają się do historical science fiction i staram się zachować części tej ramy historycznej. Miejsca, nazwy ulic czy nawet nazwy drinków z początku dwudziestego wieku w opowiadaniu Diabolus Ex Machina są autentyczne. Bohaterowie są fikcyjni, chociaż też nie wszyscy.
Jeśli chodzi o warsztat literacki, to nigdy nie korzystałem z pomocy zewnętrznej, bardziej uczyłem się czytając swoich ulubionych pisarzy. Skupiłem się na tym, jak oni piszą – część rzeczy zapożyczyłem stąd, część stamtąd. Natomiast nie staram się naśladować żadnego stylu. Piszę tak, żeby mi się podobało – pod swój gust literacki.
Jako anglista masz pewien warsztat teoretyczno-literacki. Czy na przykład świadomie rozkładasz książki na czynniki pierwsze i patrzysz, jak coś jest zbudowane i starasz się to kopiować, czy raczej robisz to automatycznie?
Raczej robię to dość automatycznie. Potrafię rozpoznać pewne rzeczy w literaturze, która językowo mi się podoba. Zresztą o tym też się dużo pisze. Np. Bolesław Prus w jednej ze swoich Kronik krytykuje Słowackiego, a chwali język Mickiewicza za dobrą proporcję rzeczowników do przysłówków i przymiotników. W CzasomierzachDavida Mitchella jednym z bohaterów jest pisarz, de facto alter ego autora. On też uczy swoich uczniów, że po napisaniu jednej strony należy przeczytać ją jeszcze raz i skreślić przynajmniej połowę przymiotników i przysłówków. I to samo zauważyłem w prozie swoich ulubionych pisarzy – oni nie używają zbyt wielu tych części mowy. Więc staram się trzymać siebie bardzo krótko jeśli chodzi o opis. Czasami kusi, żeby użyć jakiegoś przymiotnika, żeby pokazać czytelnikowi jak coś wyglądało, ale kiedy na drugi dzień czytam to, co napisałem, to te zdania z przymiotnikami mnie trochę rażą i raczej je wyrzucam. Moja proza jest bardzo sucha pod tym względem.
Ile razy edytujesz swoje teksty?
Prawie w ogóle, ponieważ bardzo cyzeluję je w momencie pisania. Potrafię napisać jedną czwartą strony dziennie, nawet jeśli siedzę dwie godziny, czasami dusząc jedno zdanie nawet przez 15-20 minut. Obracam je wiele razy w głowie w momencie pisania. Edycja w moim wypadku polega na ewentualnym skasowaniu kilku przymiotników lub przysłówków lub poprawieniu jakiegoś powtórzenia, które przeoczyłem. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym zmienił cały akapit.
A jak wygląda u Ciebie przygotowanie do pisanie? Planujesz fabułę czy raczej lecisz na żywioł?
Pomysł zawsze od początku do końca jest przemyślany. Główny pomysł od początku do końca musi grać – muszę wiedzieć, co jest z czym powiązane, jak się historia zacznie, jak się skończy i jakie wydarzenia są pośrodku. To, co się zmienia, to ewentualnie dialogi między postaciami. Czasami wyobrażam sobie je zupełnie inaczej, ale w momencie kiedy widzę, jak te postacie mówią i powtórzę sobie w głowie kilka razy dany dialog na różne sposoby, to go zmieniam. Ważna jest dla mnie melodia dialogu – żeby to było w miarę płynne i naturalne. Nie lubię też długich monologów.
Piszesz coś, co w angielskim określa się “high concept stories” – koncept jest w twoich opowiadaniach ważny. Jak generujesz te pomysły?
Często pojawiają się znikąd. Czasami jest jakiś mały przyczynek, który rodzi duży koncept. Często opieram je na jakimś realnym fakcie, który ma jakiś element albo potencjał fantastyczny. Albo biorę je z mitologii. W Diabolus Ex Machina jest sporo pomysłów z Biblii – np. jest tam postać diabła, który zachowuje się w zgodzie z naszymi chrześcijańskimi stereotypami. Jest maszyna, która wróży duszę z krwi – bo w Biblii jest napisane, że dusza człowieka znajduje się w krwi. To są takie smaczki, na które ja nie wpadłem, ale mam je we wspomnieniach. Jak się to połączy do kupy, to powstaje z tego taka eklektyczna mieszkanka pomysłów, która jest fajna. Lubię jak jest gęsto pomysłowo – nigdy nie skupiam się na jednej rzeczy i w każdym opowiadaniu staram się poruszyć różne kwestie. Zazwyczaj z kilku pomysłów, które mi do siebie pasują, staram się ulepić jakąś wspólną fabułę.
Chciałam cię zapytać o research – jak duży research robisz do jednego opowiadania? I o drugą, powiązaną, rzecz – budowanie świata. Zwróciłam uwagę, że to jest bardzo dobrze zrobione w twoich opowiadaniach. Widać, że ten świat jest bogaty, że jest to domyślane, ale czytelnik widzi tylko czubek tej góry lodowej.
Tak jak zauważyłaś, to są rzeczy bardzo powiązane. Najdobitniej ogrom tej pracy researcherskiej pokazuje takie moje krótkie opowiadanie o wrocławskim smoku. Pokazuję tam Wrocław w dwudziestoleciu międzywojennym i musiałem nauczyć się o tym mieście mnóstwo. Opowiadanie miało 5 stron, ale żeby je napisać przeczytałem tych stron conajmniej sto i poświęciłem miesiąc czasu, żeby potem napisać opowiadanie w dwa tygodnie. Ale bardzo jestem zadowolony z tego, że mogę pokazać bardzo dużo o świecie tak naprawdę pokazując bardzo mało. To dla mnie bardzo istotne, żeby ten świat był namacalny. I żeby zawrzeć szczegół. Jeżeli np. bohater pali papierosa, to chcę wiedzieć, jakie papierosy w tych czasach były produkowane, jak one wyglądały, czy miały filtr, jakie miały etykiety, bo to wszystko może się przydać. Np. w jednym moim opowiadaniu bohaterowie grają w karty, więc zrobiłem research, jacy byli producenci kart w tych czasach, jak wyglądały ich stemple i pieczęcie na asie pik – w tym wypadku są to buławy nie piki. Wychodzę z założenia, że im mniej pomysłów z d… czy może z głowy, żeby było ładniej… Nie przejmuj się – możesz rzucić “dupą”. To powiedzmy – im mniej pomysłów z dupy, tym świat jest wiarygodny dla czytelnika. Jest zawsze ryzyko popełnienia błędu – raz wytknął mi to Piotr Cholewa (tłum. książek Terry’ego Pratchetta – przyp MM), który jest bardzo obeznany z kulturą brytyjską. W jednym z moich opowiadań bohaterowie piją sobie koniak. Piją go ze szklanek, tak jak się w Polsce często pijało, tylko jest między nimi anglik. I Cholewa powiedział, że Anglik by nigdy koniaku ze szklanki nie wypił. Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby coś takiego weryfikować. To są właśnie takie rzeczy, które kilka osób spostrzeże.
Jak radzisz sobie z “chorobą researcherską”? Często jak się zrobi tego researchu dużo, to chce się koniecznie o tym czytelnikowi opowiedzieć… Pojawia się taka pokusa, żeby wejść w te szczegóły – czy oni takie szklanki mieli czy śmakie. Jak zachować realność świata, ale nie przegiąć i nie zanudzić czytelnika szczegółami?
Trzeba po prostu być bardzo rygorystycznym wobec siebie. Czasem czytasz dwa dni po to, żeby napisać jedno zdanie albo zawrzeć jeden wyraz w jakimś zdaniu. To boli, ale ja tak robię – obcinam.
Twoje ostatnie opowiadanie zostało nominowane do Zajdla? Jak do tego doszło? Jak je promowałeś?
Miałem wsparcie z Zielonogórskiego Klubu Fantastyki Ad Astra, bo im się to opowiadanie naprawdę podobało. Od nich poszło kilka głosów. Poza tym w kręgu moich znajomych dużo ludzi lubi literaturę i pomogli mi je wypromować. W Nagrodach Zajdla dosyć mało osób decyduje o nominacjach i o samej nagrodzie w kategorii opowiadań. Dzięki temu wielu debiutantów ma szanse. Przypuszczam, że w kategorii powieści jest dużo trudniej. Wśród nominowanych do Zajdla za opowiadania tylko jednak osoba była naprawdę znana – Marta Kisiel.
To jeszcze takie pytanie na zakończenie. Jaką masz radę dla siebie z przeszłości?
Właściwie mój światopogląd na temat literatury się nie zmienił, bo zacząłem pisać bardzo późno. Natomiast rada jest prosta – po prostu zacząłbym pisać wcześniej.
Dawid Cieśla mieszka w Szczecinie, pracuje jako nauczyciel oraz pisze i wygrywa konkursy na opowiadania. Opowiadanie Cień zajęło II miejsce w IX ogólnopolskim konkursie “Pigmalion Fantatyki” (2017 r). Autor zajął także I miejsce w konkursie “Kryształowe Smoki” podczas Dni Fantastyki we Wrocławiu za opowiadanie Breslau w cieniu smoka. Zdobył I miejsce w konkursie magazynu Silmaris (Wydarzyło się nocą) 2017. Nominowanym do Nagrody Zajdla opowiadaniem Diabolus ex Machina wygrał VII edycję Fantazji Zielonogórskich.
2 Comments
Patryk Tarachoń
Fascynujący człowiek, bardzo motywujący wywiad. Dziękuję
Marta Marecka
Cieszę się! I też dziękuję!